piątek, 22 czerwca 2012

Overdrive



Ściany mnie przytłaczają, cztery, z tego jedna pioruńsko fioletowa, ta najszybciej opada. Kto cholera wybrał ten kolor? Śliwka węgierka?
Muszę stąd wyjść, brakuje mi powietrza, sam dwutlenek, muszę wyjść!
Obracam się na pięcie, chaotycznie, lewo, prawo, lewo, brak synchronizacji, logi w obrotach, jakbym zapomniała kroków.
Jak zapomnisz kroków , zrób obrót nikt się nie zorientuje, że ich nie znasz.
W głowie miazga, rzucam wzrokiem po przedmiotach buch, buch, buch.
Na dłużej niż trzy sekundy spoglądam na kluczyki.
Dwa.
Srebrne.
Leżą na komodzie.
Z brelokiem w kształcie podkowy przywiezionym z jakiejś wyprawy.
Podkowa na szczęście.... Gówno prawda!
Śmieją się do mnie, słyszę jak dzwonią o siebie...
Wiem!
Rzucam się na nie, łapię je łapczywie. Mijają trzy minuty i jestem na parkingu, otwieram drzwi, wsiadam, odpalam silnik. Łapię miarowy oddech.... Warkot silnika działa na mnie zawsze kojąco, ale nie tym razem, nie dzisiaj.
Wyjeżdżam z zapachem gumy z parkingu, pragnę szybko być za miastem. Ale jak na złość łapię czerwona falę, niech to....! Skaczę z pasa na pas, w końcu przejeżdżam na czerwonym. Zostały jakies dwa kilometry z ograniczeniem do 40km/h. Aż mnie świerzbi by wbić gaz w podłogę.
Uff w końcu wyjechałam z betonowej pustyni. Za miastem dobiłam setki, wyhamowało mnie pole minowe nafaszerowane fotoradarami. Przede mną golfiarz, audica i ciężarówka oklejona jak choinka. Irytujące jest tempo rowerzysty. W radio smętny klimat, szukam czegoś z siłą.
Chrzanić radary!
Nie wytrzymuję. Sprzęgło, redukcja, lewy kierunek i gaz. Wyprzedzam na ciągłej, zaraz po minięciu fotoradaru, wszystkich trzech dupków. Teraz czuje powietrze, sto pięćdziesiąt na zegarze, na podrzędnej drodze. Nie czuję prędkości. Czuję euforię, endorfiny, kojące ciepło adrenaliny.
Tego potrzebowałam...
Fuuuu ...
błysk flesza! Wszystko co odpłynęło wróciło ze zdwojoną siłą i pytanie: czy oby na pewno zdążyłam się uśmiechnąć?